W Zabrzu, i to coraz szerzej, zaczyna krążyć przekonanie, że znakomita jesienna seria drużyny z Roosevelta tak naprawdę nie wszystkich usatysfakcjonowała, a silna pozycja trenera może być solą w oku kilku osób. To zdecydowanie najbardziej nietypowa zima w Zabrzu od wielu lat. Chodzi nie tyle o kapryśną pogodę, co o transferowe okienko, w którym Górnik prowadzi przemyślaną politykę transferową, choć (w ostatniej chwili) pożegnał się z Damianem Rasakiem. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jedno „Ale” – pisane celowo z wielkiej litery.
Mowa o zaskakującej polityce klubu wobec Jana Urbana. Trenera, bez którego Górnik sportowo z pewnością byłby w zupełnie innym miejscu, a który zbudował drużynę niemal od podstaw, tworząc coś z niczego w ekstremalnie trudnych warunkach. Piłkarz, którego zdjęcie zdobi Galerię Sław na stadionie, także jako trener cieszył się szacunkiem w szatni i na trybunach. Pojawia się jednak pytanie, czy ten szacunek jest obecny także w klubowych gabinetach.
Urban ma za sobą dziwny epizod, kiedy został zwolniony z Zabrza. Do dziś nie wiadomo, za co i – przynajmniej oficjalnie – przez kogo. Wrócił szybko, w równie zagmatwanych okolicznościach, bo jego kontrakt nadal obowiązywał, a w klubowej kasie nie było pieniędzy na nowego trenera. Z sezonu na sezon prowadził drużynę w górę, ratując ją przed spadkiem i niemal wywalczając awans do europejskich pucharów. Teraz jego umowa dobiega końca, a rozmowy o jej przedłużeniu – jak nie istniały, tak nie istnieją. Sam Urban zapewnia, że nie martwi się tym zbytnio, ale widać, że im dłużej trwa ta cisza, tym łatwiej będzie mu po prostu powiedzieć „odchodzę”, co zresztą delikatnie daje do zrozumienia.
>> WIĘCEJ NA WWW.DZIENNIKZACHODNI.PL <<