Wystawa malarstwa Anny Lampe w radiowej galerii "Na żywo".
O czym mówią piwonie, koguty, róże i kaczki
Dziś kwiaty są wciąż na topie. W różnych wcieleniach: realistycznych, symbolicznych, ekspresyjnych! – pisała niedawno Monika Małkowska i spostrzeżenie to powinno ucieszyć zwłaszcza ANNĘ LAMPE. Atrybutem jej malarstwa są bowiem kwiaty właśnie, czyli motyw tyle oczywisty co tajemniczy. I prawdę mówiąc nasemantyzowany tak silnie, że krucha subtelność łodygi czy płatków stoi tu w jaskrawej kontrze do otchłannej symboliki, możliwych alegorii i przesłań. No i ta tradycja ! Od gotyckich kanonów, przez Leonarda, Durera, Boticellego, Aksamitnego Brueghla, a potem burza impresjonistycznych i fowistycznych bukietów, która nie ucichła ani nie przestała pachnieć po dziś dzień. Tak więc wybuchają na naszych oczach i nigdy nie więdną te wszystkie róże, osty i kaczeńce, postrzępione astry, zgeometryzowane kalie, onieśmielone same sobą lekko erotyczne konwalie.
Mijają epoki, mody i trendy, upadają imperia (także estetyczne) a zatrzymanie w czasie przez malarza rzeczy tak ulotnej, bezbronnej, krótkotrwałej nadal ma swój artystyczny sens.
Anna Lampe, a przyglądam się jej twórczości od lat, bardzo szybko znalazła pewien złoty punkt, złoty środek, który umożliwił malowanie rzeczy pięknych, zdobiących, feerycznych z zachowaniem wobec nich stosownego dystansu i lekko chłodnej rezerwy. Bo tylko wtedy można mówić o sztuce, kiedy widzimy także abstrakcyjną formę przedmiotu i nie skatalogowaną w słownikach znakowość. Słowem nie ma jednego bez drugiego. Potrzebna jest radość, ba! przyjemność a nieraz wręcz frenezja , żeby kwiatowym czy kwietnym motywem „zdobić”, ale też wyrażać głębsze, bardziej skomplikowane nastroje.
Skala modulacji tego malarstwa jest głęboka i czuła. Od przepychu wybuchających kwieciem wazonów (herbaciane, białe i czerwone róże, bzy i chryzantemy), po lekko zrezygnowane kaczeńce w donicach i jurne dziewanny pod murem. Ale przecież to co było i pozostaje najważniejsze to kolor, kolor i jeszcze raz kolor. To on tu jest panem. On dyktuje warunki i określa przekaz .
W malarstwie Anny Lampe jego medium były pęki, bukiety, wiązanki wielobarwnych roślin, z którymi igrało światło. Ale jakież to „medium” ktoś powie, skoro każdy widzi, że to kwiat… A skoro kwiat, to natychmiast otwiera się rejon tkliwy, subtelny i lekko słodki. Nic to, że wanitatywny, że z gleby wyrasta i bardziej jest „przyziemny” niż niejeden naturalistyczno- realistyczny motyw. Widzimy to co wiemy, jak zawsze. Dlatego Anna Lampe, chociaż maluje też udatnie pejzaż, zwłaszcza górski, postrzegana jest najczęściej jako „malarka kwiatów”. Nie wiem, czy zniecierpliwiły ją w końcu te klasyfikacje, czy może sam temat, w każdym razie zrobiła coś absolutnie wspaniałego artystycznie.
Jej wolta to wyzwolony, przekorny i jednocześnie głęboko uzasadniony malarsko gest. Otóż na ostatnich obrazach (jest ich już cała seria) pojawiają się nie kwiaty, nie wonne powoje i bukiety ale… kury, koguty, kaczki, gęsi i indyki. Czasem jakiś ptasi przybłęda typu kawka. Chwyt polega tu nie na ekstremalnym odwróceniu (odrzuceniu) dotychczasowych wyborów, ale zwróceniu uwagi na paradoksalną bliskość biegunowo różnych obiektów. Kura i czerwona chryzantema. Gęsi i japońska kamelia. Indyk i bukiet skomponowany z belladony, geranium, piwonii z dodatkiem maków… Przecieramy oczy. Jaka uderzająca koincydencja! Jakie zgranie konturu, linii, formy! Postrzępiony frymuśnie ogon koguta wygląda jak piwonia Sarah Bernhardt, kura pęczniejąca karmazynowo w słońcu już niczym się nie różni od kępy tymianku czy macierzanki, no i te gęsi jak pochód lunatycznych storczyków (lilii ?), gdzieś w tle, bez szczegółów, bo na pierwszym planie kogut – piwonia…
Zabawne, inteligentne, żyzne malarsko i – co tu dużo gadać – prowokacyjne. Bo przecież naruszona zostaje jakaś nasza percepcyjna koleina: o ile kwiat, nie ważne: wytworna szklarniana krzyżówka, ogrodowy rezydent czy polne ladaco – to zawsze kwiat i już na dźwięk samego słowa wzdychamy wciągając do płuc wyimaginowana wonność (łańcuszek skojarzeń: eteryczność, delikatność, nieuchwytny powab poetyczności, kultura !), o tyle kura? Gęś? Kaczka z indykiem? O nie, drób takich konotacji nie posiada! Jeszcze jakiś łabędź arystokratycznie wygięty, ale indyk? Jeżeli poezja to jedynie smaku.
Ale – zdaje się mówić artystka – to przecież jota w jotę podobny kolor.
I identycznie gra światło na piórach i płatkach. Co więcej obydwa byty są jak najbardziej przy-ziem-ne , więc może też podobnie ambrozyjskie? Podniosłe? No wyzwól się kotku ze swych przyzwyczajeń. Postaraj zobaczyć to co widzisz, nie wiesz. A widzisz przecież, jak każdy, niezmordowaną orację światów. Nieustanną karuzelę form. Widzisz tajemnicę.
* * *
Anna Lampe wzbogaca oto na naszych oczach swój artystyczny przekaz o nowe kwestie malarskie i nowe pytania, które kieruje do siebie i do nas. I oczywiście także o nową przyjemność, jaka towarzyszy oglądaniu jej obrazów.
Maciej Szczawiński
styczeń 2015