Wystawa grafiki Renaty Bonczar "Twarzą w twarz" w galerii "Na żywo".
WYKRES
To może być obraz. Rzeźba. To może być f o t o g r a f i a. Zawsze jednak mamy do czynienia z magicznym lustrem, w którym przeglądają się nadzieje, lęki, przeczucia, sny, ale też pozy i gry, którymi artysta prowadzi swój dyskurs ze światem. Z ludźmi. Z samym sobą.
Ta rozmowa trwa już od średniowiecza i nic nie wskazuje na to, żeby kiedykolwiek miała się skończyć.
Bo gdy chodzi o ekspresję to wciąż daje przecież niesamowite możliwości, zwłaszcza kiedy chodzi o wiarygodność. Nie tylko artystyczną!
Niedawno usłyszałem gdzieś, że Jerzy Panek na pytanie dlaczego robi autoportrety odpowiedział: "Robię je, bo siebie znam najlepiej. To moje podstawowe zadanie."
Ego sum. Można jeszcze powiedzieć: ars longa vita brevi.
Zapisuje się więc swoje krótkie życie w stosunku do wieczności.
Pewien patos, który nagle sie tu zakrada, nie zmienia przecież istoty rzeczy: auto-portretowanie to ryzykowna podróż! Nie chcemy przeminąć, więc zapisujemy swoją obecność. Tym razem bez kurtyny "sposobu", "tematu", większego lub mniejszego kunsztu.
Ależ tak, to wszystko oczywiście się liczy, tyle tylko, że na pierwszym planie, niejako na proscenium, pojawia się obnażone, rozpoznawalne ja.
Trochę jak próbka DNA. Coś co ma wyodrębnić i wyłuskać z chaosu niekończących się modulacji (siebie znam najlepiej).
* * *
Renata Bonczar i jej autoportrety. Wybitna malarka prezentuje tym razem cykl swoich prac rozpięty formalnie między fotografią, grafiką i plakatem.
Zatem nowy ton. Nowa technika. Inne wyzwania i możliwości.
W przypadku artystów uznanych konwersje tego typu są raczej rzadkie, wiążą się bowiem z ryzykiem braku akceptacji krytyki i publiczności. Jak wszelka nowość – eksperyment narusza przyzwyczajenie. Unieważnia oswojone tropy interpretacji.
Bonczar weszła w tą niebezpieczną przestrzeń śmiało i energicznie, z pasją kreowania nowych współbrzmień linii, koloru, rytmów i napięć, a l e też z niemniej silną motywacją introspekcji. Analizy własnych stanów psychicznych, myśli i przemyśleń.
To niezwykle bogaty i fascynujący "wykres" ludzkiej i artystycznej samoświadomości: ego sum! Ja Renata Bonczar! Oto moja (rozpoznawalna) twarz. Oczy. Włosy. Usta. Ja Kobieta. Ja Artystka. Oto moje szaleństwa, przeczucia i fantazmaty. Oto moje lęki, ale też frenezje i igraszki z własną tożsamością. Moje maski, kostiumy, możliwości.
Ten kalejdoskop wcieleń wcale nie zaciera etyczno-intelektualnej prawdomówności przekazu. Kolejne "role", cała ta pełna polotu i żyzna estetycznie "zabawa" w ujęcia może być przecież interpretowana w aspekcie już całkiem tragicznym ("Ja to Inny" - Rimbaud) i filozoficznym, że napomknę jedynie o relacji ciało – obraz , problemie alienacji podmiotu od jego obrazu, rozdziale podmiotu na różne alter ego, a także o heglowskiej idei obrazu, który jest bardziej n a m i niż my sami.
Odczytań może być zatem mnóstwo. Ale najbardziej naoczna jest rzecz jasna inwencja i polot w tworzeniu tych obrazów "ja – nie ja", od monochromatycznego konturu, przez konterfekty już jawnie "zdjęciowe", aż po wyrafinowaną grę powidoków.
Ryzykowna z definicji podróż, o której wspomniałem – dla Renaty Bonczar okazuje się wyprawą w kierunku nowych i fascynujących spełnień artystycznych.
Maciej Szczawiński
grudzień 2015 r.