Jan Furtok był reprezentantem Polski, śląskim synkiem i przykładnym katolikiem, a więc zbiorem cech, które fani Niebieskich wielce przecież sobie cenią – pisze Rafał Musioł, redaktor działu sportowego Dziennika Zachodniego.
W weekendowej kolejce 1. ligi prawie wszyscy zagrali dla Ruchu Chorzów. On sam na boisku też wygrał, i to w imponującym stylu, ale równie widowiskowo przegrał poza murawą. Zlekceważenie zalecenia organizatora rozgrywek dotyczącego minuty ciszy dla Jana Furtoka musi budzić niesmak u wszystkich ludzi przyzwoitych.
Milczenie klubu pytanego o przyczyny zaniechania brzmiało jak krzyk bezradności. To niewypowiedziane przyznanie się do lęku przed reakcją kibiców było pieczęcią pod aktem kapitulacji. A tymczasem może po prostu zabrakło komunikacji? Prostego przekazu, że Jan Furtok był reprezentantem Polski, śląskim synkiem i przykładnym katolikiem, a więc zbiorem cech, które fani Niebieskich wielce przecież sobie cenią. Przecież z tych właśnie powodów pamięć polskiego napastnika, którego w Bundeslidze przerósł dopiero Robert Lewandowski, uhonorowano na wszystkich arenach Ekstraklasy, I i II ligi. Poza Stadionem Śląskim.
Sprawa wywołała wielkie emocje także wśród samych sympatyków Niebieskich. Wystarczy zresztą poczytać komentarze na forach internetowych. Jeden argument wybrzmiewa tam wyjątkowo mocno - chodzi o brak podobnej celebracji pamięci Gerarda Cieślika w 2013 roku. Tymczasem nie jest to prawda -wówczas minuty ciszy przed meczem reprezentacji odmówił PZPN (haniebna decyzja prezesa Zbigniewa Bońka), ale na stadionach Ekstraklasy miała ona miejsce. Tyle, że bywała często zakłócana i przerywana nie ze względu na nazwisko pogromcy ekipy ZSRR, ale byłego premiera Tadeusza Mazowieckiego, którego pogrzeb również nakazano wówczas uczcić.
Jak widać w polskiej piłce nic nowego pod Słońcem, a już w śląskim piekiełku na pewno.
Autor: Rafał Musioł / Dziennik Zachodni